KUTAŚKO TRIUMFUJE!
Nie zamierzałem brać udziału w młóceniu słomy podsłuchowej, ale nie wytrzymałem i muszę, niczym nasz nieoceniony prezydent Lech Wałęsa. Chodzi mi głównie o zjawiska około podsłuchowe. A wszystko przez moją naiwność w pojmowaniu mechanizmów medialnego mielenia politycznych zdarzeń i całego kabaretu osnutego na tej kanwie. Wszystko, nawet ewentualne trzęsienie ziemi w połowie kraju, jest bez znaczenia. Na okrągło podsłuchy, jako źródło, na zmianę, sił witalnych narodu i jego plag egipskich. Przecież już Bismarck twierdził, że robienie pasztetu i polityki to zajęcia obrzydliwe, których nie należy pokazywać konsumentom A tacy deputowani parlamentu kirgiskiego złożyliby z takiej okazji jedynie ofiarę z siedmiu zarżniętych baranów dla przepędzenia z kraju złych duchów, a także kogo trzeba pogonili do pasienia baranów. Chociaż barany niczemu niewinne, ale jak skuteczna ofiara!
Od tej pory zacząłem poważniej spoglądać na ministra Sikorskiego, który niezwykle trafnie zdefiniował wartość naszego włazidupstwa amerykańskiego. Istotnie, nasi wybrańcy nawet finezyjną laskę są gotowi bez szemrania zrobić wielkiemu bratu zza kałuży, niczym ta Monika Lewinsky. W zamian za nic niewarte klepanie po wypielęgnowanych garbach naszych polityków, hipokryzyjne, bazyliszkowate uśmiechy, drewniane rakiety i zabytkową korwetę, którą taniej było dać Polakom, aniżeli pociąć na żyletki. Zgadzam się z ministrem, że ważniejsze nieporównanie są poprawne i przyjazne stosunki z sąsiadami. A my ciągle wyrywamy się z owacjami na stojąco dla amerykańskiego cyrku i to w coraz gorszym wydaniu. Na stojąco, bo dla nas oni nawet miejsc siedzących nie przewidzieli. Pocieszające, że przynajmniej fakty nie mają zaników pamięci w odróżnieniu od polityków.
Całą aferę podsłuchową autoryzuje dwóch dziennikarzy śledczych, którzy niczego nie wyśledzili, bo dostali wszystko na tacy, czyli na gwizdku. Zaś najgłośniej w kwestii bezprawia i niegodziwości władzy grzmi naczelny redaktor, niejaki Latkowski. Karierę zaczynał jako wyrobnik u Kaczyńskich, później wdał się w szemrane geszefty i musiał salwować się ucieką do ruskich na ponad trzy lata. W końcu nierychliwa sprawiedliwość oceniła jego zasługi na 4, 5 roku pudła. Ktoś taki może wywijać sztandarem publicznej cnoty tylko u nas. W cywilizowanym świecie nie daliby mu nawet sprzątać redakcji. To jest tak, jakby podpalacz wypinał pierś po ordery za efekty gaszenia pożaru.
Ubliża mi bezczelność polityków i ich podłe usposobienie. Na co dzień mają tak pełne gęby równości obywatelskiej, modłów do kapliczki demokracji, służebnych zapędów, że nawet spluwaczka im niepotrzebna. Ale gdy Kowalski zaprasza przyjaciela na knajpianą pogawędkę, to stawia setę i galaretę oraz buli za to z własnej demokratycznie niespecjalnie zasobnej kieszeni. Gdy to samo czyni minister zapraszający ministra, stawia wykwintności z szampanem i demokratycznie też buli z niespecjalnie zasobnej kieszeni Kowalskiego, czyli z jego podatków. No bo biedaka nie stać! Przecież temu Kowalskiemu z tego również powodu już lepiej byłoby w czasach pańszczyźnianych. Dlaczego? Chłop pańszczyźniany oddał dziesięcinę panu, drugą miłosiernemu Kościołowi i miał spokój. Tylko 20 procent! Dzisiaj Kowalski daje ponad 50 i jeszcze ciągle dług jego wnuków rośnie, tak samo jak wymogi podniebienia i apetyty wybrańców.
Kowalski w knajpie nie może też kląć, bo go na zbity pysk wywalą za nieobyczajność i chamstwo, a nawet wlepią jakiś mandat. Dla odmiany u naszych wybrańców narodu biegła znajomość łaciny kuchennej jest nieodzowną zaletą, jak u sanacyjnego kaprala Kalasantego Kutaśki z garnizonu w Kołomyi. Był on tak zdolny, że potrafił za pomocą jednego kwiecistego czasownika p...ć, tyle że w różnych językowych odmianach rzeczownikowych i przymiotnikowych, wyjaśnić szwejom precyzyjnie i nad wyraz jasno sposób działania nie tylko karabinu, ale nawet pancerfausta i haubicy. I o to chodzi! Nasi ministrowie, podobnie jak ogólnowojskowi szweje sanacyjni, tylko w ten sposób są w stanie pojąć polityczne zawiłości. Ideał sięgnął Kutaśki!
No i teraz to, co najpiękniejsze. Mamy do jasnej cholery i jeszcze ciut różnych agencji, biur oraz służb, a wszystkie centralne i ważne, które mają za ogromne pieniądze chronić nasze narodowe skarby, czyli władzę i informacje, które owe posiadają. Spore pieniądze utopione zostały też w zainstalowanie w gabinetach władzy techniki antypodsłuchowej i innej dla komfortu politykowania przez elyty. I co? Wszystko o kant czterech liter potłuc. Władza, zamiast w owych gabinetach, konsultacje polityczne prowadzi w knajpach. W dodatku chroniona nie przez speców z tych agencji i biur, a przez kelnerów. Skoro armia agentów nie potrafi ochronić swojego szefa, to niby jak ma ochronić całą władzę i państwo? Skoro ta armia została okpiona przez kilku zdolnych kelnerów, to ja wolałbym zatrudnić tych kelnerów, a agentów wysłać do nauki kelnerowania. Tylko kto by ich przyjął do szanującej się restauracji! Szansa na przyjęcie tylko do baru mlecznego i budki z zapiekankami.
Jest jeszcze coś godnego warsztatu socjologicznego. Powszechnie znana jest prawda, że w naszym uroczym kraju tajemnica znana przez trzech ludzi może utzymać się z górą tydzień. Zawsze ktoś pochwali się innemu. Zatem jak to możliwe, że nagrywanie żenujących rozmów polityków prowadzono ponad rok bez żadnego przecieku, w dodatku pod bokiem wszystkich służb? Fakt, że stosowne służby nic o tym nie wiedziały, nie dziwi. Ale żeby nie wiedzieli Macierewicz, Ziobro, Michnik, ani ciocia Zula? Niewiarygodne!
Roman Małek
Dodaj komentarz