WSCHÓD KULTURY - EUROPEJSKI STADION KULTURY
Nadal na murach zamkowych od strony ulicy Szopena można oglądać rozwieszone wielkoformatowe wydru¬ki prac malarskich, które powstały w czasie pleneru przed festiwalem, a oryginały są w Estradzie przy ul. Jagiellońskiej. Trafny wybór miejsca tej ekspozycji i mogłaby taka wysta¬wa w sezonie letnim pojawiać się co roku ze zmiennymi tematami. Zaś w Domu Sztuki BWA przy Sobieskiego do 2 sierpnia br. podziwiać można unikatową wystawę dzieł plastycznych Franciszka Starowieyskiego, której wernisaż był jednym z kilkudziesięciu wydarzeń, bardzo ważnym w skali ponadkrajowej nawet, tegorocznego Europejskiego Stadionu Kultury w Rzeszowie. Festiwalu, który dla trzech centrów wojewódzkich - Rzeszowa, Lublina i Białegostoku - przebiegał pod jednakim hasłem: Wschód Kul¬tury. Imprezy bogatej w wydarzenia muzyczne, teatralne, literackie i pla¬styczne, znaczonej mnogością kon¬certów i wystaw, ale i spotkań oraz dyskusji o kulturze.
Koncert 25 czerwca br. w rynku na otwarcie, zatytułowanym „Tryptyk Ormiański", bo tę wschodnią kulturę i jej ludowe tradycje w jazzowych interpretacjach mogliśmy podziwiać, poczynając od porywającej uczu¬cia słuchaczy pieśni „Tęsknota" w wykonaniu Aidy Kosojan-Przybysz i Hovsepa Paranyana. Artystka jest Ormianką z rodziny mieszkającej w Gruzji i bezbłędnie włada językiem polskim, bo jest żoną Polaka z Lublina. Paranyan zaś mieszka w Krakowie. Jazzem zdobionym dźwiękami tra¬dycyjnych instrumentów, takich jak duduk czy oud przenosili nas muzycy w orientalny klimat Armenii, a woka¬liści pieśniami wyrażali nastroje bólu, radości, miłości i patriotyzmu.
Twórcą i moderatorem „Tryptyku" był znany już rzeszowianom Mikołaj Blajda, ten sam, którego multimedial¬nie podaną muzyczną „Symphonicę" mogliśmy w ubiegłym roku podzi¬wiać w Filharmonii Podkarpackiej. A podczas czerwcowego festiwalu ESK zachwycił wszystkich tamże swoistym spektaklem muzycznym pt. „Szeherezada", widowiskiem multi¬medialnym, które kulturę i historię orientu opowiada muzyką, tańcem, światłem i obrazami plastycznymi. W roli Szeherezady podziwialiśmy Rasm Al-Mashan rodem z Jemenu, też z korzeniami polskimi ze strony matki, a muzycznie obecna była również Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej na czele z naszymi koncertmistrzami Anną Naściszewską (wiolonczela) i Robertem Naściszewskim (skrzypce) oraz poznani już z koncertu w rynku muzycy Blajdy - Mateusz Szemraj (oud), Wojciech Lubertowicz (dara-bukka, bębny obręczowe), Rafał Stępień (piano), Łukasz Adamczyk (gitara basowa), Mirosław Hady (per¬kusja), Leszek Hefi Wiśniowski (flety/ saksofon sopranowy), Szymon Kamy-kowski (saksofon tenorowy), Dominik Mietła (trąbka). I na flugelhornie sam Mikołaj Blajda, który wymyślił to widowisko literacko, napisał muzykę inspirowaną orientem i baśniami z tysiąca i jednej nocy, wyreżyserował i dyrygował połączonymi zespołami oraz grupą taneczną (Joanna Czar¬necka, Agata Glenc, Anna Karabela, Marta Mietelska, Stanisław Iwanicki). Scenografię i kostiumy wymyśliła Joanna Jaśko, choreograficznie wido¬wisko wspomogła Anna Karabela, a wizualizacje były dziełem jednego z muzyków - Szymona Kamykow-skiego. Wypełniały one zarówno owe stylizowane wieże po bokach sceny, wiodące do seraju jak i wielki ekran filmowy z tyłu, scenograficznie uzu¬pełniające nastrój muzyczny i tanecz¬ny. Blajda, który tym orientalnym, baśniowym widowiskiem spełnił swe marzenie twórcze, stwierdził również, że Rzeszów jest tym niezwykłym mia¬stem, które bardzo sprzyja spełnianiu marzeń. Tym spektaklem Mikołaj Blaj-da i gospodarze miasta, jako główni organizatorzy festiwalu, m.in. poprzez swe instytucje kultury - Estradę i Rzeszowski Dom Kultury, udowodnili, że możliwy jest teatr muzyczny w Rze¬szowie. Bo czymże była „Szeherezada", jeśli nie muzycznym teatrem, w któ¬rym wszystko było żywą grą na scenie - muzycy, tancerze, efekty wizualne nie za pomocą komputera, ale kalej¬doskopu przekazywane na ekran, czy kolejne baśnie Szeherezady malowane piaskiem na ekranie niczym niegdyś opowieści telewizyjne wspomagane na żywo piórkiem i węglem przez nieod¬żałowanego profesora Wiktora Zina. I sama postać tytułowa wokalnie przede wszystkim obecna w utalentowanym przekazie Rasm Al-Mashan. Bardzo współcześnie dobiegało to muzyczne widowisko baśniowe Blajdy. Niczym operowe spektakle, ale bez owych pra¬wie bez wyjątku infantylnych librett. Zwarte widowisko, porywające arty¬stycznie przeżycie dla widzów. Godne zapamiętania i powielania.
A w przeddzień zachwyciła również widownię Magdalena Kozikowska--Pieńko wymarzonym i wyreżyse¬rowanym przez siebie musicalem „Ingonyama to znaczy lew. Historia Króla Zwierząt", który zagościł pre-mierowo na scenie Teatru im. Wandy Siemaszkowej i powtórzony był tam jeszcze dwukrotnie w kolejne dni. Znowu zatem teatr muzyczny, o którym wiele osób marzy w naszym mieście. Mikołaj Blajda miał do dys¬pozycji zawodowych artystów. Magda i Kornel Pieńko, którzy wymyślili i prowadzą edukację teatralną w ramach stworzonej przez nich Akademii Aktorskiej Artysta, mieli trudniejszą rolę, bo to niezwykle skompliko¬wane zadanie artystyczne wykonali z amatorami - dziećmi, młodzieżą i dorosłymi pasjonatami, których przygotowali. Reżysersko Magdalena Kozikowska-Pieńko zadebiutowała w pełni udanie na własnej wszak scenie, bo na co dzień jest aktorką w Teatrze Siemaszkowej, która także śpiewnie i tanecznie niejeden raz potwierdzała swój talent. W tej muzycznej i lite¬rackiej baśni, ze spójnie współgrającą scenografią i obrazami filmowymi, wirowało to widowisko na obroto¬wej scenie rzeszowskiego teatru, tak rzadko wykorzystywanej tu przez innych twórców spektakli. Akademia małżeństwa Pieńków to nie tylko wspaniała edukacyjno-wychowawcza działalność codzienna, ale i godna podziwu nowatorska artystycznie, nomen omen, propozycja społeczna Artysty. Dla porządku muszę wyja¬śnić, że wyłącznie przypadek zdecy¬dował, iż premiera „Ingonyamy" miała miejsce w tym samym czasie, gdy odbywał się w Rzeszowie Europejski Stadion Kultury. Przygotowania tego musicalu nie firmowali organizatorzy ESK, ani tym bardziej nie wspomogli finansowo.
Łamów miesięcznika by zabrakło, by opisać udział w festiwalu tych kil¬kuset artystów z kilkunastu krajów nie tylko europejskich, ale także z Kanady. W tym także muzyków klezmerów z Rzeszowa i Budapesztu. Ale trudno zapomnieć występ niepowtarzalnego teatru plastycznego ruchu i muzyki, uniwersalnego w swym przekazie artystycznym w każdym miejscu na globie. Na scenie Teatru Maska wystą¬pił z takim widowiskiem Teatr Ładne Kwiatki (Beautiful Flowers) z Char¬kowa na Ukrainie, który przedstawił wymowne i porywająco satyryczne obrazy społeczne w pantomimicznym spektaklu pt. „Tłuszcz" z elementami teatru cieni.
Chciałoby się także na dłużej zatrzymać atmosferę klubową białego namiotu rozbitego między synagogami przy ulicy Bóżniczej z różnorodnymi propozycjami, by wspomnieć o kolej¬nym muzycznie swoistym teatrze kameralnym, jakim był występ Matra-gony, grupy multiinstrumentalistów z Sanoka, którzy opowiadają dosłownie, ale przede wszystkim muzycznie na wielorakich instrumentach o tradycji różnych kultur. To legendarna już grupa wykonawców polskiej muzyki tradycyjnej i orientalnej, której twórcą i liderem jest Maciej Harn. Jak sam określił - inspirację i energię czerpią z zapomnianej legendy dzikiej, biesz¬czadzkiej góry o tej właśnie nazwie, będącej symbolem ich baśniowej kra¬iny muzycznej.
Ten metaforyczny stadion miał umocowanie w przestrzeni także autentycznego Stadionu Miejskiego przy ulicy Hetmańskiej, gdzie w piątek 26 czerwca był koncert główny, ale już w przeddzień cała dzielnica mogła tych artystów słyszeć prawie do pół¬nocy podczas prób. Wystąpił support Mama Selita i Sophie Villy (Gruzja) oraz kolektywy muzyczne i wokalistów z Polski oraz różnych krajów: Kasia Kowalska i The Bambir (Armenia), Marika i Onuka (Ukraina), Natalia Przybysz i Dakh Daughters Band (Ukraina), Patrycja Markowska i Tanita Tikaram (Niemcy), Iza Lach i The Airplane Boys (Kanada). A gwiazdą koncertu finałowego byli The Fratellis.
Festiwal z wielkim rozmachem, kosztowny i największy - jak na rzeszowskie warunki - z trzymiliono¬wym budżetem, z czego nasze miasto pokryło jedną trzecią tych wydatków, a resztę resort kultury. Sprawdzony w latach poprzednich, z pozostawioną nazwą. Prezydent Tadeusz Ferenc na otwarciu zapewniał, ze Rzeszów jest przyjaznym miejscem, gdzie warto mieszkać i gościć, do czego serdecz¬nie zapraszał. Minister kultury prof. Małgorzata Omilanowska słusznie wyznała, że te dwa miliony z resortu to dobrze wydane pieniądze.
Stokroć bowiem lepiej szukać wię¬zów ponad granicami, wspomagając artystyczne inicjatywy, niż marno¬trawić je na miliardowe, wydumane wojenne inwestycje. Po stokroć lepiej.
Ryszard zatorrski
Dodaj komentarz