FOLKLOR MIEJSKI WCZORAJ I DZIŚ

     Warto czasem sięgnąć pamięcią do przeszłości. Było to w latach 50., a może nieco później. W sali mieszczącego się przy ul. Langiewicza dawnego kina Świt, zwanego ujeżdżalnią, odbywały się w soboty zabawy taneczne.  W zespole muzycznym przygrywającym do tańca osobą numer I był, grający na perkusji i śpiewający miękkim barytonem, człowiek wielkiej towarzyskiej ogłady i zniewalającego uśmiechu, Mieczysław Ziemniak.
      Przy tej orkiestrze i śpiewającym perkusiście, nazywanym w tamtych czasach refrenistą, można się było bawić do samego rana. Pan Mieczysław był ponadto ojcem trzech utalentowanych synów i śpiewającej córki Anny Marii. Staszek grał na akordeonie, a Władek i Tadek byli perkusistami. Prawdziwy rzeszowski gang perkusistów. Wyjątkowy przystojniak grywał w różnych formacjach. Władek, spokojny absolwent rzeszowskiej PSM II stopnia, na wiele lat związał się z grającym w rzeszowskich restauracjach zespołem Jedynka, w którym solistką była „rzeszowska Santorka” – Stenia Dyniowa.
      Inną drogę wybrał najstarszy syn Stanisław. Nie tylko grał na akordeonie, ale przez wiele lat był pracownikiem firmy związanej z gospodarką komunalną, przemysłem terenowym. Z czasem stał się związkowym działaczem z funkcją przewodniczącego zarządu okręgu tej branży włącznie. No i przy tym wszystkim grał na akordeonie.
       Kto w tej chwili pamięta, którą częścią dawnego Rzeszowa był Wygnaniec? Przypomnę – kiedyś to były chałupy pomiędzy Sierocińcem a Zwięczycą, Rudki, Rusinówka, ciąg dzisiejszej ul. Dąbrowskiego, gdzie przy jej końcu wybudowano kiedyś Zakładowy Dom Kultury, dzisiejszy Wydział Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Właśnie w ZDK, a było to we wrześniu roku 1976, kilku zapaleńców związanych z tą placówką założyło Kapelę z Wygnańca. Początkowo kierował nią nieodżałowanej pamięci Henryk Głowacki. Kiedy w 1979  zabrakło go wśród żyjących, kierownictwo objął śpiewający akordeonista Staszek Ziemniak. Dzięki tej kapeli, jak pisze kronikarz, ożyły podwórka, otwarły się okna i serca…W kronikach kapeli zapisano setki koncertów, nie tylko pod oknami rzeszowian, ale też na słynnych Karczmach Piwnych dla hutników z zakładu odlewniczego rzeszowskiej  WSK, na przeglądach i konkursach kapel podwórkowych, gdzie bywała laureatem, na estradach całego kraju.  
      Kapela z Wygnańca, / rzeszowskie chłopaki / do tańca, do różańca / do śmiechu i do draki…Tak śpiewał m.in. etatowy wokalista i gitarzysta z Lwowem sercu, Józef Komuszyński. Ale repertuar kapeli składał się w przeważającej części z utworów autorstwa Andrzeja Listwana. Miał też jakiś wkład Tadeusz Hejda, niegdyś szef redakcji muzycznej rzeszowskiego radia, niezwykle zdolny kompozytor, niestety niemający w Rzeszowie uznania. Krążąc od podwórka do podwórka, zagrzewali do boju rzeszowskich piłkarzy, bokserów, żużlowców, zapaśników. Zbierane pieniądze nie przeznaczali na towarzyskie konsumcje. Ufundowali m.in. książeczkę mieszkaniową pensjonariuszce z Domu Dziecka w Strzyżowie, przekazywali grosiwo na cele charytatywne. Organizacyjnie wpierała ich pielęgniarka Zosia, żona Staszka.
      Podwórzowa sielanka Kapeli z  Wygnańca zakończyła się 30 czerwca 1992 roku. Zadziałały skutecznie zmiany polityczno-gospodarcze. Kapela została formalnie rozwiązana. Ale niepokorny Staszek nie poddał się i założył działalność gospodarczą. Kapela mimo zmian personalnych wobec faktu, że nic nie może wiecznie trwać, jest gotowa do występów, ale propozycji jakoś nie ma, bo to i gusty się zmieniają, i decydentom od kultury jakoś nie po drodze. Nie pierwszy to przypadek jeśli chodzi o lokalne zespoły.                 
      Dziś jest to zjawisko powszechnie znane, że od zarania folklor miejski był muzyką rzemieślników, kupców, studentów. Wraz z rozwojem kapitalizmu stał się również muzyką bezrobotnych. Był muzyką ulic, zaułków, podwórek. Najbardziej rozmuzykowana była nie tylko Warszawa ale też i Lwów oraz  dzielnice robotnicze Łodzi, sadyby śląskich górników. Wędrujący od podwórka do podwórka instrumentaliści, lwowskie batiary, warszawskie cwaniaki, łódzkie andrusy, grali najczęściej na skrzypcach, cyjach – czyli akordeonach, mandolinach, gitarach. Ubrani byli barwnie, w kolorowe, najczęściej w kratkę, spodnie, kamizelki, czapki z daszkiem-oprychówki no i nieodłączne apaszki.
      Były czasy, kiedy każda lwowska ulica miała swoją kapelę nazywaną podwórkową. Repertuar tworzony był spontanicznie. Piosenki opowiadały o szemranym towarzystwie z przedmieść, o krwawych porachunkach lokalnych zabijaków, o wystających na rogach ulic panienkach nienajcięższych obyczajów, ze słynną warszawską Czarną Mańką na czele. Była to żywa, tworzona na gorąco kronika ich miast, którą cechowała ekspresja, prostota języka i   muzyki, a także dobitność wypowiedzi. Rzucane z okien grosiwo lądowało najczęściej we wcześniej przygotowanej na tę okoliczność czapce. Po dość ożywionym okresie w czasie międzywojnia, przyszedł czas II wojny światowej, okupacji i pokazanych w filmie zakazanych piosenek. Finał tych ulicznych prezentacji bywał tragiczny, jeśli okupant znał z grubsza język polski i rozumiał, o czym jest w piosenkach mowa.
      Po wojnie sytuacja ekonomiczna mieszkańców nie sprzyjała rozwojowi tej działalności. Nowe oblicze temu zjawisku nadały w Warszawie Kapela Czerniakowska oraz Orkiestra z Ulicy Chmielnej. Do miejskiego folkloru wkroczyła profesjonalna twórczość i to zarówno w warstwie tekstowej jak i muzycznej. Za Warszawą poszły inne miasta. W Łęcznej na Lubelszczyźnie, w Parczewie, w Przemyślu, w innych miejscowościach zaczęto organizować ogólnopolskie festiwale kapel podwórkowych.
       W okresie międzywojennym Rzeszów nie był zbyt bogaty w życie muzyczne, nie było w tym  miasteczku szczególnie bogatych tradycji muzycznych. Po wojnie, jeśli ktoś z mieszkańców rozwijającego się miasta pamięta, działała przy Zakładach Mięsnych grupa śpiewających muzyków  pod nazwą Barobus, mająca charakter w pewnym stopniu oscylujący w kierunku kapel podwórkowych. Niejako w cieniu, chociaż chyba niesłusznie, od kilku lat działa w Rzeszowie kapela folkloru miejskiego Cianto. Nazwa  pochodzi od slangowego wyrażenia cięto, czyli ostro grać. Estradowy debiut odbył się w styczniu 2009 roku w Klubie Bohema WDK w Rzeszowie. Tworzy go czterech gentelmanów: elektromechanik z zawodu, śpiewający gitarzysta, Tosiek Biela, grający na kilku instrumentach, w tym na skrzypcach, flecie, saksofonie sopranowym miłośnik starych zegarów, Hirek Gnacek, potrafiący zagrać na gitarze i bandżu, ale także na kontrabasie, Tomek Shapari ( to takie pseudo) oraz z kilkoma przerwami w działalności, akordeonista Janusz Chmura. Hirek Gnacek miał w swoim muzycznym rozdziale granie przed laty w zespole muzycznym w restauracji „Rzeszowska”, w którym śpiewała Stenia Dyniowa. Podobną historię, tyle że w restauracji Kaprys przy obecnej ul. Hetmańskiej, Tomek Shapari, który w zespole Cianto również opracowuje repertuar.
       Repertuar mają dość obszerny, z jednej strony spontaniczny, z drugiej uporządkowany. Podczas koncertów czy festiwalu śpiewają m.in. kompozycję Tadeusza Hejdy w rytmie tanga Zakochani w Rzeszowie i również tego kompozytora Charleston ze starego gramofonu, który lansowała przed laty na antenie Radia Rzeszów Anka Żebrowska. Działający w strukturach Osiedlowego Domu Kultury RzSM Tysiąclecie w Rzeszowie zespół Cianto gra na instrumentach akustycznych (tak to się teraz mówi, jeśli w składzie nie ma wyjących elektrycznych gitar) i zakończył pracę nad swoją pierwszą płytą CD. W 2015 roku wystąpił 11 razy. Jak na to, że nie ma własnego organizatora, chyba nieźle, chociaż powinno być lepiej. I cóż jeszcze na zakończenie? A no to, że występuje przeważnie poza Rzeszowem.
Jerzy Dynia
 



Dodaj komentarz

Plain text

Projekt i realizacja: