REGIONALIŚCI NAD ODRĄ

„Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary”

     Kolejny raz, rok po roku, województwo dolnośląskie gościło regionalistów z całej Polski. Od 16 do 19 czerwca br. zjazd nad Odrą odbywał się pod wiodącym hasłem: „Kresowość jako składnik tożsamości Dolnoślązaków”. Samorządy z tego regionu były współgospodarzami spotkań i konferencji, ale nie da się ukryć, że tak znakomita atmosfera i warunki do poznania regionu zostały stworzone przez zarząd województwa i pomysłodawcę oraz organizacyjnego i duchowego przewodnika tego przedsięwzięcia – dr. Tadeusza Samborskiego, wicemarszałka a zarazem przewodniczącego Rady Krajowej Ruchu Stowarzyszeń Regionalnych Rzeczpospolitej Polskiej. Lideruje on polskim miłośnikom małych ojczyzn od lat. Poczynając od Wrocławia, regionaliści przebywali w: Krzeszowie, Książu, Świdnicy, Dzierżoniowie, Jaworze i Legnicy.
     Kresowiacy polscy ze wschodu, przesiedleni po wojnie, wnieśli kulturę duchową, ale zarazem pielęgnują i pomnażają zastany materialny dorobek tych, którzy tutaj przez wieki mieszkali. Bardzo pieczołowicie wydobywa się tu i szczyci zwłaszcza polskimi śladami, poczynając od początków naszej państwowości i piastowskich korzeni zachowanych licznie w dokumentach i miejscach. Jak choćby w Jaworze o ponad 800-letniej tradycji, z tym samym od średniowiecza układem uliczek. Szczególnie obiekty sakralne są takim świadectwem kultury i społecznych tradycji. Zdumiewające swym ogromem jak opactwo cysterskie w Krzeszowie („najpiękniejsze sanktuarium św. Józefa w tej części Europy, taka druga polska Częstochowa”) czy ewangelickie kościoły pokoju, jak choćby ów w Świdnicy, mogący pomieścić 7,5 tys. wiernych, gdzie mogliśmy wysłuchać koncertu organowego Macieja Batora. Dolnośląskie po wojnie zasiedlali nie tylko kresowianie, choć ci najliczniej, bo także i mieszkańcy innych regionów Polski tu przybywali, są też rodziny reemigrantów, jak owi górale czadeccy z Bukowiny, którzy emigrowali z Polski przed wojną, a powrócili sześć dekad temu. I to ich zespół regionalny Pojana witał regionalistów przed muzeum w Dzierżoniowie. Pojana Mikuli to nazwa wsi w Rumunii, gdzie mieszkali, co po polsku przekłada się na Polana Mała. Są też w rejonie Bolesławca reemigranci z Bośni i Serbii. Zdaniem dyrektora Muzeum Historii Ruchu Ludowego, dr. Janusza Gmitruka, kresowiacy serce pozostawili na wschodzie, a tu przenieśli doświadczenie i zagospodarowali tę ziemię i nową jej historię zapisali – dolnośląską. O korzeniach nie zapomnieli, co trafnie opisuje anegdota przytoczona przez szefa dolnośląskich regionalistów, prof. Stefana Bednarka: – Skąd pan jest? – Z Wrocławia. – A to ja też ze Lwowa… Podczas zjazdu nad Odrą artystka wrocławska, Aurelia Sobczak, niezmiennie towarzysząca inicjatywom regionalistów, wspomnieniami osiedleńców przypomniała pierwsze dni pobytu kresowiaków na Dolnym Śląsku. Brzmiały jak fragmenty powieści, a to była i jest prawda, jak m.in. o owym chłopcu, który wdrapał się na komin fabryczki i zatknął flagę polską na jego szczycie, symbolicznie tym samym zawładnął wraz z gromadą przybyłych kresowiaków tym miasteczkiem. Mieli jechać dalej, ale już tam pozostali.
     Tylko na Dolnym Śląsku – i to dzięki uporowi i zabiegom miejscowych regionalistów – przybywa wciąż symboli upamiętniających tragiczny los Polaków z Kresów Wschodnich, mordowanych bestialsko przez oprawców z OUN-UPA. Potomkowie tych rodzin mają te zbrodnie wyryte w pamięci i przypominają o nich zwłaszcza 11 lipca, w rocznicę rozpoczęcia w 1943 roku na Wołyniu rzezi na Polakach przez banderowców. Jednej z najokrutniejszych, gdy Ukraińcy mordowali Polaków, paląc ich żywcem w domach i kościołach, zabijali torturując – od dzieci po starców. Nadziewano żywcem ofiary na sztachety, odrąbywano im po kawałku albo odpiłowywano ręce i nogi…
     W samym Dzierżoniowie jest takich miejsc kilka, poczynając od ronda Kresów II Rzeczpospolitej, przy którym pomieszczony jest swoisty memoriał, gdzie na jednym z kamieni pomników umieszczonych tam 11 lipca 2013 r. w „70. rocznicę ludobójstwa Polaków na Kresach II RP przez ukraińskich nacjonalistów” widnieje przesłanie wyryte na tablicy: „Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary”. A wśród województw, gdzie Ukraińcy dokonali tych zbrodni, poczynając od wołyńskiego, jest też tablica przypominająca woj. rzeszowskie. Pamięć o pomordowanych domaga się nazwania ludobójstwem tych haniebnych banderowskich czynów. Edward Bień, były prezes Stowarzyszenia Kresowian w Dzierżoniowie, był inicjatorem i autorem tych upamiętnień. Dlatego ludobójstwo na około 200 tysiącach Polaków – jak niektórzy szacują – nie wahał się nazwać wprost, bez eufemizmów stosowanych przez polskich polityków. Przy kościele Królowej Różańca na Wzgórzu Jana Pawła II, obok XII stacji stoi pomnik, na którym zapisano: „W hołdzie okrutnie zamordowanym Polakom i polskim duchownym na Kresach II RP w latach 1939-1947 przez ukraińskie faszystowskie bandy OUN i UPA”. Dr Samborski, sam kresowiak, podkreślał dobitnie w tych miejscach upamiętnienia, że nie o zemstę chodzi, ale o prawdę historyczną, należną ofiarom owego ludobójstwa. Tak było przy innym jeszcze dzierżoniowskim pomniku Losów Ojczyzny, także na cmentarzu komunalnym, gdzie pojawiła się również asysta Grupy Rekonstrukcji Historycznej 58. Pułku Piechoty, czy pod pomnikiem w Świdnicy z udziałem harcerzy. Niezwykłym artystycznym akcentem o tej prawdzie historycznej był spektakl Teatru Nie Teraz „Ballada o Wołyniu”, zaprezentowany w Teatrze Miejskim w Jaworze, w reżyserii i według scenariusza Tomasza A. Żaka, który wykorzystał wątki powieści Odojowskiego „Zasypie wszystko, zawieje” i świadectwa osób, którzy przeżyli zagładę na polskich Kresach. Tak regionaliści wypełniają mapy niepamięci czynników oficjalnych, władz polskich.
     Wśród wielu prelegentów był rektor Uniwersytetu Opolskiego prof. dr hab. Stanisław Sławomir Nicieja, historyk znany nie tylko w Polsce, urodzony na Dolnym Śląsku, w Strzegomiu, historyk polski, podróżujący – jak sam siebie określa – a nie „ślęczący jak inni całe życie nad kilkoma teczkami UB”. Niedawno w Brazylii, gdzie też mieszkają wołyniacy, jeden z banderowców zapytał go, „dlaczego pan zajmuje się wciąż naszymi ukraińskimi miastami”. Odpowiedział mu na to, że zajmuje się historią Polski, a ona była różna, jak w różnych granicach znajdowała się Polska. Bo gdzież to urodzili się najsławniejsi luminarze polskiej kultury – Słowacki, Mickiewicz, Grottger, Konwicki, Miłosz, Iwaszkiewicz i dziesiątki innych – jak nie tamże na wschodzie naszego kraju. Polska miała pulsujące granice. Za Jagiellonów była cztery razy większa niż dzisiaj, w jej granicach był wtedy i Charków, i Smoleńsk, i Kijów nawet. Profesor Nicieja mówi, że posługuje się syndromem Kargula i Pawlaka, pisząc i opowiadając o tysiącach kresowych miast i wsi utraconych po wojnie, ale obecnych w pamięci, mentalności, obyczajach i dorobku tych wygnańców ze wschodu, którzy osiedlali się we Wrocławiu, Gliwicach i Bytomiu. Inteligencki Lwów stworzył Uniwersytet Wrocławski, Politechnikę Śląską, Ossolineum we Wrocławiu. W Bytomiu osiadło 18 tys. lwowian. Ci uchodźcy uważali, że ich tylko chwilowo przeganiają, starali się zatem trzymać razem – Piekarska ulica w Bytomiu to Piekarska ze Lwowa, górnicy nafciarze z Borysławia stali się górnikami węgla w Wałbrzychu… Profesor odchodzi „od mędzenia i martyrologii”, szuka bohaterów pracy organicznej, którzy Polskę budowali i budują. Oni zasiedlili i stworzyli np. współczesny Dolny Śląsk. Szuka, dokumentuje i pokazuje życiorysy ludzi często z drugiego czy dalszego szeregu. Tak pisze tę historię. Bo uważa, że siłą polskości jest nie pomachiwanie szabelką, ale mądry pragmatyzm – i przypomina Lwów, gdy to pod zaborami Austriacy i Niemcy przyjeżdżali kolonizować to miasto, a sami się polonizowali, garnęli do polskości. Poprzez ludzi, rodziny, miejsca pokazuje Kresy eleganckie – Truskawiec, Drohobycz, Kołomyję. Historia i współczesność? W Stryju postawiono pomnik Bandery, bo on tam się kształcił, dla Ukraińców jest bohaterem, dla Polaków bandytą i zbrodniarzem. Nie da się pokrętnym językiem („znamiona ludobójstwa”) określać banderowskich zbrodni – twierdzi profesor. Nie można pokrętnie interpretować historii („bo walczymy z Putinem”).
     Dr Tadeusz Samborski podkreśla niezmiennie: Jesteśmy ruchem potrzebnym, ruchem wartości. Regionaliści są solą polskości tej ziemi, działają bezinteresownie. Tam, we Wrocławskiem i innych miejscach Polski. Specjalnie przyjechał na zjazd nad Odrą także wójt Lubaczowa, Wiesław Kapel, by opowiedzieć, że tradycje kresowe są kultywowane w jego rejonie. – My żyjemy prawie na przedmieściu Lwowa, bo tylko 75 km od tego miasta, a teraz jeszcze jest bliżej po uruchomieniu przejścia granicznego w Budomierzu – zapewniał. I zaprosił wszystkich do Lubaczowa od 31 lipca do 7 sierpnia na Festiwal Kultur i Kresowego Jadła.

Ryszard Zatorski
 



Dodaj komentarz

Plain text

Projekt i realizacja: