PRZYWRACANIE SYMBOLI HISTORYCZNYCH
To była symboliczna i znamienna uroczystość przywracająca pamięć postaci marszałka Józefa Piłsudskiego w sanatoryjnej przestrzeni Horyńca-Zdroju. Tamże bowiem w Sanatorium Bajka, którym zawiaduje właścicielka Beata Krukowska-Bania, odsłonięty został uroczyście odtworzony obraz marszałka, ufundowany przez Zdzisława Daraża. Oryginalny obraz znajdował się przed wojna w horynieckich Łazienkach, czyli starym Domu Zdrojowym w parku, ale w został zniszczony przez czerwonoarmistów, którzy po wycofaniu się Niemców wkroczyli do Horyńca 27 września 1939 roku.
Wygląd żołnierzy radzieckich z 24. Brygady Pancernej i 17. Korpusu Strzeleckiego – jak zapamiętał ich ówczesny pierwszoklasista szkoły horynieckiej Zdzisław Daraż – był odmienny od żołnierzy polskich i niemieckich. – Na głowach mieli czapki z czubem jak Tatarzy – wspomina – i długie płaszcze, dołem obszarpane. Przerażali Polaków. Oficerów rozmieszono w domach prywatnych, dla żołnierzy przygotowano sypialnię na słomie w Domu Zdrojowym. W swojej książce „Zawierucha nad Sanem” też wspomina tamte wydarzenia: „Z grupą dzieci pobiegłem do Domu Zdrojowego. Tam zobaczyłem pocięty szablami portret Marszałka i śmiejących się oficerów bolszewickich”. Przeżył to bardzo. W jego domu rodzinnym Józef Piłsudski była niezwykle szanowana postacią. Dziadek Michał Daraż walczył wszak jako legionista pod dowództwem marszałka. Zdzisław Daraż często wracał do tamtego zapamiętanego z dzieciństwa obrazu. I to jego staraniem – jako fundatora rekonstrukcji – marszałek jest znowu obecny w Horyńcu-Zdroju w znamienitym ekspozycyjnie miejscu, choć nie tym samym. Inny jest i park dawny, nie stało inwencji, a przede wszystkim pieniędzy na odrestaurowanie solidne przedwojennych Łazienek, które wszak i długo po wonie wypełniały zdrojowe funkcje, by tam muzealnie zachęcać kuracjuszy i turystów.
Początkowo był pomysł umieszczenia zrekonstruowanego portretu marszałka w Szkole Podstawowej, która nosi imię Józefa Piłsudskiego. Ale, jak wyjaśniła obecna wraz z gronem swym uczniów na wspomnianej uroczystości dyrektorka szkoły Dorota Rachwalik, szkoła ma już obraz marszałka eksponowany godnie. Zdrojowe miejsce w Bajce poniekąd nawiązuje do tradycji. Uroczystość miała godziwą oprawę. Wójt gminy Robert Serkis podkreślił, że wzorem Józefa Piłsudskiego, dziś możemy kultywować tradycje patriotyczne i pamięć o tym czym Polska była, i czym może być w przyszłości. O. Kazimierz Okrzesik, franciszkanin i katecheta miejscowej szkoły, przed poświeceniem obrazu wezwał wszystkich zebranych słowami ks. Piotra Skargi do modlitwy za ojczyznę, „byśmy jej mogli służyć uczciwie”. Uczestniczył też dyrektor GOK Janusz Urban. A wszystko działo się w asyście pocztu sztandarowego pod wodzą Sylweriusza Kozłowskiego z Jednostki Strzeleckiej 2033 im gen. Józefa Kustronia w Lubaczowie oraz 2. Drużyny Starszoharcerskiej „Żywego Słowa” z Gimnazjum w Horyńcu-Zdroju na czele z druhną Teresą Wojtyszyn.
Niezwykle wzruszające było wystąpienie fundatora Zdzisława Daraża, który przypomniał marszałka Piłsudskiego, jego związki z Horyńcem i własne rodzinne sympatie do tej historycznej postaci. – Portret wrócił na swoje miejsce w zdrojowa przestrzeń – podkreślił z satysfakcją. – Nawet w tragicznych chwilach nic nigdy się nie kończy. Należy przywracać faktom historycznym właściwą rangę
Zdzisław Daraż to postać znana. Jest historykiem, absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego, działaczem społecznym, ale także dokumentalistą, który pisarsko odtwarza i zapisuje burzliwe wydarzenia, które miały miejsce na pograniczu w ostatniej wojnie i tuż po niej. Jest autorem m.in. dwuczęściowej książki „Zawierucha nad Sanem”, należącej do tych wartościowych wydawnictw, które uczą nas historii prawdziwej, choć bolesnej. Opisuje w niej dramatyczne wydarzenia związane z jego rodzinną ziemią lubaczowską. W innych książkach – „Ogniska za Sanem” oraz „Z kresowych stanic” przywołuje prawdę o powojennym harcerstwie, wykreślaną często starannie przez tzw. historyków politycznych. Jego książki oparte są o udokumentowane fakty i bogate materiały fotograficzne. Często pisane stylem gawędy wytrawnego harcerza, z przekonującym opisem zdarzeń i przeżyć, które były także jego udziałem.
Fundator zrekonstruowanego obrazu marszałka Piłsudskiego jest niestrudzonym działaczem społecznym, wychowawcą, publicystą, historykiem, wieloletnim prezesem Towarzystwa Przyjaciół Rzeszowa. Po studiach na UJ pracował jako nauczyciel w Liceum Ogólnokształcącym w Lubaczowie.
Od 1959 był komendantem Chorągwi ZHP w Rzeszowie. Przez 8 lat dał się poznać jako sprawny organizator pierwszej harcerskiej akcji „ Bieszczady”. Inicjator odnowy ZHP na terenie województwa rzeszowskiego po 1956 roku.
Przez ponad 20 lat był dyrektorem Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Rzeszowie. W czasie pełnienia tej funkcji zainicjował i ukończył budowę 12 miejskich bibliotek w regionie, w tym Biblioteki w Lubaczowie im. Władysława Broniewskiego. Był redaktorem naczelnym miesięcznika społeczno-kulturalnego „Profile”. Od ponad 20 lat jest redaktorem naczelnym i wydawcą „Echa Rzeszowa” (inicjator i organizator tego czasopisma).
Przez całe swoje dorosłe życie związany z Rzeszowem i regionem.
Zdzisław Daraż urodził się w Oleszycach w powiecie lubaczowskim w 1932 roku. Mieszkał tu w trudnych latach 1939–1952, gdy przez ten skrawek polskiej ziemi przewinęła się cała zawierucha wojenna i powojenne walki z UPA. Był świadkiem okropności, jakich doświadczyli wszyscy jej mieszkańcy. Niejednokrotnie przypominał w swych publikacjach i rozmowach, a teraz w książkach, jak ważne było zachowanie jego ukochanego miasteczka po polskiej stronie, zwracał uwagę na specyficzne warunki pogranicza, które stymulowały myślenie społeczeństwa i działania także harcerzy.
* * *
Bo o polskość wyzwolonego 22 lipca 1944 r. Lubaczowa i zarządzanego wówczas przez radzieckiego komendanta wojskowego – wspomina Zdzisław Daraż – trzeba było jeszcze długo zabiegać. Wedle radzieckich planów bowiem, cały pow. lubaczowski miał należeć do Ukraińskiej SRR, czyli pozostać za granicą wyznaczoną w 1939 r. przez Ribbentropa i Mołotowa. Lubaczowianie wracali do miasta, wypędzeni z domów przez Sowietów w czasie wojny. Napływali też Polacy z pobliskiej Rawy Ruskiej, Potylicza, Chodorowa, by znaleźć się w Polsce. Tym wydawało się, że jest to przemieszczenie chwilowe. Tworzyli własną milicję złożoną głównie z byłych żołnierzy AK, potem powstało w Lubaczowie starostwo z pełnomocnictwami PKWN. Harcerstwo było jednym z tych składników, którym się afiszowano i podkreślano polskość Lubaczowa. Bo wokół już szalał kureń UPA „Żeleźniaka” i mordował Polaków. Wskutek tej zbrodniczej działalności upowskiego kurenia zginęło blisko tysiąc osób, w tym ponad 600 cywilów.
Sam Lubaczów – opowiada w swych książkach Z. Daraż – wyglądał jak obóz wojenny, wypalony i zniszczony. Z martwą ciszą, która zaległa w miejscach, gdzie mieszkali Żydzi. Bardzo realistycznie brzmiały wtedy strofy piosenek o „obrońcach naszych polskich granic” śpiewane przy ogniskach przez harcerzy-gimnazjalistów, bo przecież wokół codziennie toczyły się walki z UPA i świeciły łuny pożarów. „Żyjąc w tym strasznym świecie (…) my młodzi i starzy tęskniliśmy do normalnego życia” – przypomina Daraż w końcowym rozdziale „Zawieruchy…” Akcentuje też, że historia stanęła po stronie polskich pozytywistów a nie konspiratorów. ONZ uznała tych, którzy dają do ręki broń nieletnim, za zbrodniarzy wojennych. I przypomina jednocześnie ze smutkiem, że w „polskich Szarych Szeregach dzieci bawiły się w czasie wojny w wojsko, lecz ginęły naprawdę. I po wojnie też...".
Kres zbrodniczej działalności nacjonalistów ukraińskich – przypomina autor – położono na tym terenie dopiero pod koniec 1947 roku. Normalność natomiast wracała do Lubaczowa m.in. wraz z tworzonym gimnazjum w mieście, w którym uczniowie tzw. klas wyrównawczych nierzadko trafili wprost z lasu i szpanowali przed dziewczynami posiadaną bronią. Coraz mniej osób już pamięta, że miasto nie posiadało wtedy wodociągów, kanalizacji, wodę czerpano ze studni, za ustęp służyły komórki z szambem, a klasy w prywatnym domu oświetlano lampami naftowymi i ogrzewano piecami . Ale jak z sentymentem wspomina Z. Daraż, harcerskie zbiórki przy lampie naftowej miały w sobie coś z owej tajemniczości konspiracyjnej, a przy ogniskach romantyczny nastrój przywoływały piosenki często z repertuaru lwowskiego.
– Nie chodzi o ciągłe rozdrapywanie ran, ale stosowanie właściwych proporcji w dokumentowaniu tamtych tragicznych wydarzeń, zwłaszcza, gdy co raz próbuje się pomnikami honorować upowskich rezunów, którzy mają na sumieniu liczne zbrodnie popełnione na Polakach – podkreśla Daraż i dodaje, że jest daleki od nacjonalistycznych uprzedzeń. Wychował się jako dziecko – rzec można – na jednym piecu, bo w tym samym domu, z Ukrainką Krysią Szałaj, która po wojnie musiała wyjechać z ojcem, sfanatyzowanym nacjonalistą. Jej siostra wyszła za mąż za Polaka i została w Polsce. – Dopóki Krysia żyła, pisaliśmy do siebie – przypomina Daraż. – Pisała zawsze z wielką tęsknotą „do raju na wieki”, jakim były dla niej we wspomnieniach Lubaczów i Oleszyce.
Ryszard Zatorski
Dodaj komentarz